poniedziałek, 30 grudnia 2013

sale...

No i uległam i ja napisowi SALE, który atakował mnie dosłownie wszędzie (miałam wrażenie, że w lodówce też jest). 

Pokonałam samą siebie i wsiadłam do autka, aby wyruszyć do centrum handlowego. Dlaczego piszę, że pokonałam siebie? Bo do niedawna sam fakt, że mam wyjechać pod górkę z garażu przyprawiał mnie o gęsią skórkę, a dziś sama pojechałam do Warszawy... 

Wybrałam centrum położone na obrzeżach, gdzie nawet w weekend panuje względny spokój... a tymczasem wszędzie był tłok: na ulicy, na parkingu i w sklepach... Massakra...

No, ale skoro pojechałam z misją zakupów nie zamierzałam rezygnować. Marzyła mi się nowa kurtka, ale nic nie znalazłam... tzn znalazłam wiele kurtek, ale czasy, gdy mieściłam się w 36 minęły bezpowrotnie, a rozmiar 40 nie był dostępny... Nie wiem, czy ja jestem tak wybredna, czy może po prostu wszystkie sklepy oferują to samo... Szwędałam się 2 godziny po to, aby na sam koniec na pocieszenie wylądować przy wyspie kosmetycznej... Kurtki brak, ale mam nowe lakiery (wspominałam już, że to mój kolejny fiś?)


Chyba czas coś ze sobą zrobić? Może mała dieta? Myślałam, żeby przejść na żywienie bezglutenowe, ale na nie wbrew pozorom potrzeba nieco pieniędzy. Wobec tego wygra dieta MŻ plus zmiana nawyków żywieniowych... ale o tym innym razem:)
jeden z nowych GR Jolly Jewels 113

niedziela, 29 grudnia 2013

jak nadać nowe życie ubrankom...

Nie wiem, czy tytuł posta odzwierciedla to, co mam na myśli... Niemniej już wyjaśniam.

Jako osoba dorosła i co by tu nie mówić praktyczna doceniam pomysł ciuchlandów, czyli second handów. Osobiście nie uważam żeby to było coś złego i niejednokrotnie udało mi się tam dorwać jakąś perełkę (m.in. cudną czarną bawełnianą sukienkę w stylu lat 70tych ).  eM z kolei traktuje owe sklepy jak coś złego i nie namawiam go na polowania... 

Ale jeśli chodzi o ubranka dziecięce bardzo podoba nam się fakt przekazywania ich dalej. Nikomu nie trzeba mówić, że dzieci (szczególnie te małe) rosną bardzo szybko, a kiedy zaczynają się próby samodzielności też szybko się brudzą. Niestety ubranka te są po prostu drogie... Dlatego też jak już wiedziałam, że jestem w ciąży pomału zaczęłam kompletować odzież, tak aby nie obarczać naszego budżetu, gdy już Mały będzie na świecie. W procesie tym bardzo mi pomogły moje mamy koleżanki przekazując ubranka po swoich pociechach.

Teraz my dajemy dalej nasze  ubranka (te najukochańsze przeze mnie trzymam...) :)

A Wy popieracie pomysł oddawania ubranek?

A poniżej mały Małoletni w przekazanych ciuszkach... Dodam, że te żółte to mój nr 1, tygryski też są super:)



sobota, 28 grudnia 2013

złaaaa....

Oj, nie jest ze mną dobrze. Jestem zmęczona, zrezygnowana i nieco wypalona... a dodatkowo zbliżają mi się TE dni, co sprawia, że wszystko odczuwam jeszcze mocniej. Zastanawiam się, czy to już PSM czy szukam sobie wymówki... Tak czy siak nosi mnie, a ogólna sytuacja raczej nie poprawia mojego samopoczucia... 

I tak: święta minęły, śniegu w dalszym ciągu brak, choróbsko nadal u nas... 

Najbardziej mnie martwi chorowanie Małoletniego. Wczoraj byliśmy u lekarza, który stwierdził, że szmery w  płucu nadal są i doszło zaczerwienienie ucha (oby nie powstało z tego zapalenie..) I choć widzę poprawę w ogólnym funkcjonowaniu Małego, to nadal wiele brakuje do opcji "jest super"

Dodatkowo Mały po postawieniu pierwszych kroków zrezygnował z chodzenia. W sumie nieco go rozumiem, bo szybciej mu na czterech a i stabilniej... I chociaż wiem, że każde dziecko rozwija się w swoim tempie to chciałabym żeby już śmigał tak jak synek mojej sąsiadki, który jest zaledwie o tydzień od mojego starszy...

środa, 25 grudnia 2013

wyjątkowe święta...

Te święta mogę zaliczyć do jak najbardziej wyjątkowych...

Jak już wiecie walczymy z choróbskiem Małoletniego (ja swoją drogą też nieco choruję, ale myślę że to zatoki ). Choróbsko spowodowało, że do ostatniej chwili zastanawialiśmy się co mamy począć ze świętami tj. planowaliśmy wyruszyć z domu w Wigilię, a wrócić w niedzielę i tym samym święta spędzić poza domem, ale jakby w domu bo u Rodziców.. Ostatecznie zdecydowaliśmy się, że nie będziemy ryzykować podróży nawet na samą kolację wigilijną, żeby nie zaszkodzić Małemu i tak się stało że zostaliśmy w domu.

Decyzja została podjęta ok południa i wtedy rozpoczęłam (!) świąteczne przygotowania.  Ulepiłam uszka i pierogi, usmażyłam rybę na kolację, zrobiłam rybkę po grecku... Małoletni dzielnie mi w tym wszystkim pomagał...

Jak wrócił eM z pracy ubraliśmy nowoczesną choinkę... Jedyne czego się dorobiliśmy, to póki co światełka... Na choinkę jakoś nie wystarczyło funduszy... Nasza choinka to nic innego jak przystrojone świątecznie okno... Małoletni i tak jest ucieszony i jak urzeczony wpatruje się w migające światełka (na balkonie stoi także oświetlona światełkami tuja:) )

Kolacja była super... Małoletni padł wcześniej więc tak naprawdę zjedliśmy we dwójkę... Nie wiem, jak to się stało, ale z niczego stworzyłam dwanaście dań (jestem z tego faktu bardzo dumna). Kameralne kolacje mają swój urok, najważniejsze żeby była przy nas osoba nam najbliższa- moje dwie były obok:)


Dziś już było mniej kameralnie. Mieliśmy cały dom gości: nasi Rodzice stwierdzili, że nas odwiedzą i tak działo się wiele...

Moi kochani czytający (jest Was coraz więcej- dziękuję) życzę Wam zdrowia, miłości i siły na co dzień... A reszta wówczas sama przyjdzie:)
Wesołych Świąt:)

poniedziałek, 23 grudnia 2013

ach te święta...

Uwielbiam święta ze względu na magię, która je otacza.. Lubię światełka na choince, kolędowanie i puch spadający z nieba...

A tymczasem... Choinki brak, śpiewać nie mam ochoty a i o puchu z nieba to można raczej pomarzyć.. (pewnie na Wielkanoc będzie śnieg:))

Zagadka chorowania mojego dziecka została wczoraj wyjaśniona przez przemiłą rudą Panią Doktor. Po 5 dniach gorączki udaliśmy się do lekarza na niedzielną pomoc medyczną. Pan dr ze stroskaną miną wypisał skierowanie do szpitala do wyjaśnienia jego obaw... Po rentgenie wszystko się wyjaśniło, Mały ma zapalnie płuc... i to by było na tyle w kwestii świętowania...

Jestem bardzo zaskoczona czujnością lekarzy nas przyjmujących:
Mały w ramach zdobywania świata jest wszędzie. Niestety jego siły są marne, bo przez chorowanie nic nie je.. Wobec tego upada nieco częściej niż zwykle. Efektem jednego z takich upadków jest piękny siniak na policzku. Nie powiem, żeby pytania typu: "A czemu dziecko ma siniaka na twarzy" połączone z  czujnym oskarżycielskim wzrokiem były dla mnie jako matki miłe, niemniej cieszy mnie, że  lekarze pytają o takie rzeczy. Mało, że pytają, ale i badają dziecko i oglądają bardzo dokładnie.. Dobrze, że Mały miał tylko jednego siniaka, bo by wyszło na to, że bijemy nasze dziecko...

Może dzięki takim lekarzom jakieś dziecko zostanie zauważone i uratowane przed przemocą?

sobota, 21 grudnia 2013

gdy w domu chore dziecko jest...

Zaledwie dwa tygodnie temu zakończyliśmy antybiotykoterapię, a Szymek znów choruje.

Żal mi go, bo niby ma zwykłe przeziębienie a widzę jak się męczy. Ja osobiście nienawidzę mieć kataru, czuję się wtedy masakrycznie bezbronna, a Mały ma taki zatkany nos, że furczy zamiast oddychać. Dodajmy jeszcze kaszel i gorączkę i możemy pożegnać spokojne noce i radosne dni.

A już się cieszyłam, że mu wraca apetyt... ehh

środa, 18 grudnia 2013

współczesne rodzicielstwo

Jestem matką, to fakt. Ale dwa razy w tygodniu realizuję się jako nauczyciel. Czas więc spojrzeć na kwestię bycia rodzicem z "drugiej strony barykady"

Jako nauczyciel wiem, że to nie dzieci są teraz trudne, ale niejednokrotnie gorsi w umilaniu życia są rodzice. Najwięcej "ale" mają Ci, którzy mają najmniej czasu dla dziecka. Ja wiem, że teraz każdy pracuje po 10 godzin na dobę (co najmniej), ma dwa etaty, pasje itd itp ale w tym wszystkim gubią się dzieci.
Dokładniej: szkoła ma wspierać rozwój domowy, a nie wychowywać. Nauczyciel jest sprzymierzeńcem rodzica, a nie jego wrogiem...

Straszne jest to, że dzieci potrafią siedzieć w szkole od 7 do 18, a rodziców widzą tylko w weekendy. Coraz częściej rodzice uważają, że ich rola wychowawcza kończy się w momencie posłania dziecka do szkoły, a tymczasem szkoła to też obowiązek dla mamy czy taty. Przecież należy przypilnować, by dziecko miało przybory szkolne, czystą koszulkę na wf czy odrobione lekcje.

Jestem dość młodym (stażem) nauczycielem i zauważam tendencję spadkową w kwestii zainteresowania, jakim rodzice obdarzają swoje dzieci... Kiedy ja byłam uczniem nigdy nie zdarzyło mi się przytulić do nauczyciela- od tego byli moi bliscy. Tymczasem dzieci tulą się do mnie (do innych nauczycieli też) bez przerwy...  I choć wiem, że większość chce dobrze, to na chęciach się kończy, bo mały człowiek potrzebuje czasem nieco ciepła i miłości- przecież tego się nie kupi.


niedziela, 15 grudnia 2013

weekend pełen wrażeń

Oj, działo się u nas w ten weekend. Głównie za sprawą gości, którzy szturmie nas zaatakowali.

Zaczęło się od wizyty Madzi z wujkiem Michałem. Co prawda wujek nie jest przyzwyczajony do małych dzieci, niemniej dzieci są jak zwierzęta wyczuwając "słabszych". I tymże sposobem wujek Michał stał się celem Szymka- mały wdzięczył się  stroił miny tak długo, aż zdobył jego sympatię. Z resztą ciężko jest nie lubić takiego Brzdąca. A jak się postara, to potrafi być baaardzo uroczy:)

Gdy już pierwsi goście pojechali przyjechała ciocia Viola, która ma hopla na punkcie Brzdąca. Zabawom nie było końca i dopiero koło północy zmorzył go sen.

A po cioci Violi była ciocia Asia ze swoim synem. Filip co prawda ma 13 lat, ale Szymek go uwielbia...

ale najważniejsze było to, że Mały przeszedł pierwsze samodzielne kroki:))))))

a ja jestem zmęczona nadmiarem wrażeń:)

środa, 11 grudnia 2013

rzecz o samorealizacji

To, że macierzyństwo reorganizuje układ sił to wszyscy wiemy. Naturalną rzeczą też, że zmieniają się priorytety oraz to, że strasznie kurczy się tzw. czas wolny.

 Osobiście podziwiam kobiety, które poniekąd rezygnują z życia zawodowego na rzecz opieki nad dziećmi- tak np zrobiła moja mama i wiem ile trudu ją kosztowało wrócić na rynek pracy po paroletniej przerwie, a w obecnej sytuacji na rynku pracy byłoby to jeszcze trudniejsze. Tylko, że prawda jest taka, że podziw w tym przypadku nie oznacza tego, że sama  bym tak chciała.

Faktem jest, że czas spędzony z dzieckiem nigdy nie jest stracony oraz że samo obserwowanie tego, jak dziecko rośnie daje dużo frajdy. Niemniej ja nie wyobrażam sobie, że bycie mamą miałby być moim jedynym (bardzo wymagającym) zajęciem. Cenię sobie to, że mogę realizować się zawodowo, spełniać swoje aspiracje, a przede wszystkim rozwijać.

Uważam też, że dobrze mieć jakąś pasję (moją od niedawna jest sutasz) i ją rozwijać:)

Ale najważniejsze jest spełniać się w tym, co się robi- od tych najmniejszych rzeczy po te małe:)


 a powyżej kilka moich "prac"

poniedziałek, 9 grudnia 2013

zimowo?

Oj jaki dziś bury i ponury dzień. Na chwilkę byliśmy na dworzu, pierwszy raz od tygodnia, i dla mnie ta chwila bardzo się dłużyła. Miałam nadzieję, że Mały przejmie się tym, że jest w wózku, ale nie... Wstawał co chwila, kwękał, a na sam koniec dostał czkawki.

Dlatego dosyć szybko wróciliśmy do domu, co niestety nie spotkało się z aprobatą ze strony Małoletniego. A teraz śpi (yupi :)  )

Nie lubię takich dni jak dziś, niby już zima a pogoda taka jakby się nie mogła zdecydować czy jeszcze na chwilę jesieni nie zatrzymać. I Mały też jest na nie....

niedziela, 8 grudnia 2013

Najwspanialsza muzyka świata...

Tytuł przewrotny, bo dziś nie o muzyce, ale o dźwiękach, tych najpiękniejszych:)

Każdy z nas ma swoje melodie, które chomikuje w serduchu. Niejednokrotnie jest tak, że to jakiś dźwięk przywołuje wspomnienia... Ja na przykład nie potrafię się nie uśmiechnąć słysząc piosenkę Beloved "Sweet harmony", choć tak naprawdę pod nią nie kryje się żadne konkretne wspomnienie...

Ale jako mama cenię sobie inne dźwięki. Ku mojej uldze powróciły one do odgłosów naszego domu, chodzi mi tu o dziecięcy śmiech. Pierworodny wrócił do zdrowia i zaczyna łobuzować. Od wczoraj zaśmiechuje się z każdego dziwnego dźwięku,a ja tak nie mogę się nacieszyć tym, że znów jest sobą, że sama mu tych odgłosów dostarczam. Najśmieszniejsze jest "Ała"

Ale jaki On, znaczy mój syn, jest sprytny, Wczoraj np zmotywowałam (czyt. zagoniłam) Męża do spraw domowych typowo męskich. Mały pomocnik mało, że pogrzebał w skrzynce z narzędziami, ale i wspiął się samodzielnie na drabinę (oczywiście szybko został przechwycony i uniemożliwiliśmy mu dalsze wędrowanie, co z kolei nie spotkało się ze zrozumieniem ze strony małoletniego ).

A co do dźwięków, nic nie pobije pierwszego płaczu... Aż się łza w oku kręci:)



piątek, 6 grudnia 2013

Mikołajkowo czyli rzecz o wyborze imienia:)

Dziś nieco sentymentalnie, bo taki dzień:)

Z chwilą, gdy podjęliśmy decyzję, że chcemy mieć dziecko bardzo chciałam, aby pierwsza była dziewczynka (sama jestem starsza od brata i wiem, że to fajny układ). Los chciał, że zamiast fasolki, był fasolek. Jak tylko wiedzieliśmy jaka będzie płeć zaczęło się wymyślanie imienia. Bardzo chciałam zwracać się do Maleństwa w brzuszku po imieniu, tak, aby dziecko od początku się osłuchiwało.

Nie sądziłam, że wybór imienia to taka ciężka rzecz. W mojej głowie od samego początku były dwa imiona: Błażej i Mikołaj. Niestety żadne z nich nie spotkało się z aplauzem taty Fasolka.

I tak narodził się Szymon:)

ale wiem, że jeśli będzie drugi syn (kiedyś naturalnie) to będzie Mikołaj. Następnym razem już nie ustąpię:)


środa, 4 grudnia 2013

skromne dziękuję:)

200 wyświetleń:)
ach jak mi miło:) dziękuję, że do mnie zaglądacie- to bardzo miłe:)



Pomysł na prezent

Jakoże wszędzie mnożą się choinki,  a w telewizji już Kevin był stwierdzam donośnie, że
IDĄ ŚWIĘTA :)
A skoro idą święta, zatem czas na prezenty. Osobiście nie lubię kupować prezentów tuż przed świętami, staram się do tematu podejść taktycznie i prezenty kompletować odpowiednio wcześniej.

Dziadkowie mają na punkcie małego fisia niemniejszego od mojego, zatem tak jak w poprzednim roku chciałabym spersonalizować prezent. Na ubiegłą gwiazdkę dostali oprawione zdjęcie Szymka (po narodzinach sprezentowaliśmy sobie i jemu profesjonalną sesję), zaś w tym roku dostaną kalendarz również ze zdjęciami. Nadarzyła się wspaniała okazja (o tym w innym poście) i staliśmy się posiadaczami profesjonalnych zdjęć. Teraz tylko podzielić je na miesiące i prezent jedyny w swoim rodzaju już jest:) 

Polecam z całego serca stwarzanie prezentów poniekąd własnoręcznie, to jest dopiero frajda:)


poniedziałek, 2 grudnia 2013

Jak urodzić i nie zwariować...

Słyszeliście o tym filmie? Ja tak, ale dopiero niedawno miałam okazję go obejrzeć.

Jaki jest? typowo amerykański, niemniej tym razem okazuje się, że Ameryka nie jest tak daleko jakby się wydawało. Bo poruszone tam problemy dotykają w mniejszym lub większym stopniu każdego młodego rodzica.
Jeśli miałabym się doprecyzować do kogo mi najbliżej, to nie potrafiłabym odpowiedzieć jednoznacznie. W każdej bohaterce odnajduję coś z siebie:) Podobało mi się oglądanie tego filmu, bo:

  1. dawno nie obejrzałam nic co by wykraczało poza program telewizyjny
  2. przyjemnie spojrzeć na rodzicielstwo z różnych stron
  3. lubię Cameron Diaz:)
Ale najbardziej w tym filmie urzekli mnie tatusiowie i cieszę się, że u nas też można już takich spotkać:)
źródło: http://film.dziennik.pl

niedziela, 1 grudnia 2013

Egoistycznie.... chwile tylko dla mnie...

Mama mało, że ma fisia, ale także hopla ma. Hopla na punkcie rytuału picia kawy... O tak, dobra kawa to jest to, co tygryski lubią najbardziej:)

Nie to żebym była maniaczką picia kawy... Ja lubię wszystko co się dzieje dookoła "picia". Uwielbiam zapach parzonej kawy, to, że mogę usiąść i nieśpiesznie delektować się jej smakiem. Ten poranna kawa smakuje najlepiej, a jej picie stało się dla mnie już zwyczajem..

Jak byłam w ciąży musiałam oszukiwać się kawą zbożową, bo mały nazbyt żywiołowo reagował na przypływ kofeiny. Dlatego  też, jak już przestałam karmić z prawdziwą radością wróciłam do mojego rytuału.

Jaka kawa smakuje mi najbardziej? z mlekiem i cukrem:) i ciszą w tle:)

A Wy? Macie swoje małe zwyczaje?
  

piątek, 29 listopada 2013

gdy w domu chore dziecko jest...

W dalszym ciągu chorujemy i nie zapowiada się, żeby to tak szybko miało się zmienić.

Niestety Szymek ma obustronne zapalenie ucha, ja nie chorowałam nigdy na to, ale z głosów naokoło wiem, że to boli. Zachowanie małego niestety to potwierdza, ale dostaliśmy antybiotyk i czekamy, aż będzie lepiej.

Podczas wizyty pani dr (inna niż ostatnio) stwierdziła, że tą przyjemność zawdzięczamy pneumokokom i dodała, że oczywiście można się zaszczepić za 300zł w I dawce, i kolejne 300zł w drugiej.

Nie to żeby żałowała dziecku, ale tak się zastanawiam na ile to jest prawda, i na ile jest to prawda skuteczna... Oj, nie wiem. Teraz przed nami szczepionka w 13. miesiącu...

a czy widzieliście?
http://demotywatory.pl/4237712/CIAZA

Boskie i prawdziwe ujęcie tematu:)

wtorek, 26 listopada 2013

choroba kontra zmęczenie

Żeby nie było, nadal uwielbiam być mamą, tylko teraz jest to nieco trudniejsze niż zwykle. Mały ma od dwóch dni gorączkę a co za tym idzie daje się we znaki.
Wiem, że nie jest to po złości, po prostu cierpi. Jedno jest pewne, to jakieś zakażenie wirusowe.

D;a mnie sytuacja choroby mojego dziecka jest nowa. Zdarzało się mu mieć nieco podwyższoną temperaturę, ale nie tak, że termometr w zasadzie nie schodzi poniżej 38 kresek. OJ, wiele bym dała za to, żeby mu ulżyć, ale nie mam jak.

Pozostaje nam czekanie...

ps. Mąż choruje nadal- pięknie mu w maseczce. Do grona chorujących pełną parą dołączyłam też ja. ehh

niedziela, 24 listopada 2013

ach... wredne choróbsko

U nas jesień w pełni.

W  ubiegłym tygodniu rozłożyło mojego męża. Co prawda jestem zdania, że mężczyźni chorować nie potrafią, niemniej tym razem nie dziwię się, że tak szybko popędził do lekarza. No właśnie, mój szanowny mąż nie ma problemu z tym, żeby pójść się przebadać i nie chodzi tu tylko o wyrwanie L4:)

Wczoraj choróbsko dorwało Szymka. To pierwsze nasze chorowanie i nie jest sytuacja komfortowa. Widzę, jak mały się męczy i mimo, że zrobiłabym wszystko, aby mu pomóc moje możliwości są ograniczone.. Dziś byliśmy u lekarza, ale po wizycie mam mieszane odczucia. Nie wiem czemu, ale Pani doktor zupełnie mi nie podpasowałą: wg mnie pediatra powinna mieć podejście do dzieci, a tymczasem doktor ani razu nie uśmiechnęła się do dziecka ani nie zagadała... Cóż, może miała gorszy dzień...

Dziś choróbsko dorwało mnie...

Zatem mam mini szpital.
http://princessa21.pinger.pl/m/9618630#mid=9618630&idx=0

czwartek, 21 listopada 2013

Nauka samodzielności

Moje dziecko ostatnio przechodzi samo siebie.
Mały nauczył się pokazywać paluszkiem o co mu chodzi, i biada temu, kto nie załapie odpowiednio szybko co to takiego. Myślałam, że jeszcze przyjdzie mi nieco poczekać na zapędy buntownicze...

Stałym narzędziem wymuszania wszystkiego jest płacz, przeraźliwy rozdzielający ciało i duszę płacz... Jak to nie pomaga następnym krokiem jest agresja, ale nie moja jako matki wyczerpanej humorami dziecka, ale dziecka.

Tak, moje dziecko mnie bije.

I choć siły póki co to on za wiele nie ma, ale wystarczy, że uderzy w odpowiednie miejsce i człowiek zastanawia się, jak się nazywa. Wszystkie poradniki mówią, że należy wtedy zachować spokój i przeczekać. Ok, ja mogę zachowywać spokój, ale mam pewne limity. I tak po całym dniu krzyków jestem po prostu po ludzku zmęczona. I to nie to, żebym za punkt honoru wybrała sobie dręczenie mojego dziecka... Po prostu jak każdy i on ma czasem gorsze dni.

Pocieszające jest to, że po każdym takim dniu ktoś w nocy podmienia mi dziecko i na drugi dzień jest cudowny. :)

wtorek, 19 listopada 2013

jak obudzić w sobie wewnętrzną boginię...

Znacie już pojęcie wewnętrznej bogini? Ja poznałam czytając kultową już serię o Grey'u i Anastasii, czyli "Pięćdziesiąt twarzy Grey'a". O samej książce nie napiszę nic, co by nie zostało już o niej napisane: ubogi język, prosty styl, co zaś dotyczy treści: erotyk w czystej postaci, brudny erotyk. Niemniej wpadłam w te książki, bo docierają do mojej wewnętrznej bogini:) Ale to nie to, żebym marzyła o takim związku i takich kontaktach seksualnych, po prostu książka ta budzi we mnie instynkty:)

Jak to jest z seksualnością?
Moja budzi się dopiero, ponieważ uczę się samoakceptacji.

oho, no to wyjaśniam. Moje ciało, jak ciało większości kobiet, zmieniło się pod wpływem ciąży i macierzyństwa. Już wcześniej miałam problemy z zaakceptowaniem siebie... teraz jestem nieco grubsza, okrąglejsza tu i ówdzie, a i skóra straciła na wyglądzie. Przy tym mam dla siebie mniej czasu i czuję się mniej kobieco. Podjęłam zatem mocne postanowienie poprawy i uczę się dostrzegać w sobie nie tylko negatywy, ale też pozytywy... Trudne to są lekcje.

niedziela, 17 listopada 2013

No i rok za nami, refleksyjnie..

Rok temu zostałam mamą, taką z dzieckiem wtulonym w pierś, bo tak naprawdę matką poczułam się, jak zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym.
Nie wiem kiedy to minęło, przecież wszystko pamiętam jakby to było wczoraj.. Skurcze, strach, a za chwilę wielką radość, kiedy maleństwo było już z nami.

Jak to jest być mamą? Z pewnością inaczej niż nie być. OJ, napisałam bardzo filozoficznie.. Nie sądziłam, że można mieć w siebie takie pokłady miłości, i to tej zupełnie bezinteresownej, którą cieszą małe uśmiechy. Nie sądziłam też, że taka miłość wymaga tak wiele poświęcenia z siebie, przy czym to poświęcenie nie jest ciężarem... Wreszcie nie sądziłam, że wiele z tego, co spotyka matki jest takie trudne, ale i piękne w ten niezrozumiały dla ludzi, którzy nie mają dzieci, sposób..

Przez ostatni rok spotkało mnie tyle dobrego: pierwszy uśmiech mojego synka, pierwsze "mama", tulenie na dzień dobry...
Ale też ten rok był pełen chwil zwątpienia, zmęczenia i strachu...

Syneczku, Tobie i nam życzę miłości. Tak po prostu  

środa, 13 listopada 2013

tadam:)

Moje dziecko wreszcie śpi (usnął o 23), a że był dziś nie do zniesienia postanowiłam poprawić sobie humor. A co mi poprawia humor najszybciej? Okazuje się, że dla mnie najprostsze rozwiązania są najlepsze:)

I tak... pomalowałam sobie paznokcie:) TADAM:)
Wiem, że to dość głupie, ale czuję się piękniejsza:)

wtorek, 12 listopada 2013

Gdy jest pies w domu...

Prócz dziecka mam jeszcze psa. Pies wabi się Elvis i swego czasu studził moje odruchy macierzyńskie. Elvis jest niezwykle indywidualnym psem, jak dodam, że jest jorkiem to wszystko stanie się jasne.

Elvis jako pierwszy wiedział, że jestem w ciąży. Zaczął kłaść mi się na brzuchu, czego wcześniej nie robił i do czasu, gdy brzuch go zaczął kopać tulił się do niego namiętnie. Jakoże pies jest częścią naszej rodziny, a nie jedynie dodatkiem miałam sporą zagwozdkę jak przyjmie nowego członka rodziny. Szczególnie, że przyzwyczajony jest do tego, że jest w centrum naszej uwagi. Podeszliśmy więc do sprawy bardzo poważnie.

Rady dla mam psiar:

  • nie oddzielaj na siłę psa od rzeczy dziecięcych- przygotowując się na przyjście malca normalną rzeczą jest to, że pierzemy ubranka i szykujemy je dla dziecka. Elvis towarzyszył mi cały czas, czasem nawet urządzał sobie na nich drzemkę... Jeśli ktoś robi wielkie oczy czytając to, dodam dla wyjaśnienia, że nie krzyczałam na niego- wszak całe mieszkanie pełne jest jego bakterii i nawet jakbym się chciała uprzeć to dziecka przed nimi nie obronię
  • przygotuj psa na nowego człowieka- mój mąż wracając z odwiedzin ze szpitala przynosił psu codziennie do powąchania jakąś rzecz dziecka, tak aby psiak się przyzwyczaił do zapachu
  • gdy wrócisz do domu wyprowadź na moment wejścia do domu psa- Jest to bardzo ważne. Chodzi tu o terytorium: to pies wchodzi na nasze terytorium,a nie dziecko na teren psa
  • połóż dziecko na podłodze tak, aby pies się przywitał- chodzi tu o to, aby dać szansę zaakceptować psu nowego członka rodziny. Oczywiście im większy pies tym większa powinna być nasza czujność, bo czasem sama masa robi swoje
Elvis przez pierwsze dwie doby był na tyle podekscytowany nowym człowiekiem, że czuwał przy łóżeczku cały czas i wystarczyło, by malec zakwilił, a pies już przybiegał by mi o tym zasygnalizować. W trzeciej dobie padł zmęczony  i nic nie było w stanie go dobudzić.

Dziś, gdy mały ma prawie roczek tworzą zgrany zespół. Co prawda czasem pies nie jest w stanie wytrzymać dziecięcej miłości, to się chowa, niemniej nic złego ze strony psiaka mojego dziecka nie spotkało. Co więcej Mały zaczął raczkować jak miał pół roku i wydaje mi się, że to obecność psa tak przyspieszyła ten proces:)
to jak Szymek miał 1,5 miesiąca:)

poniedziałek, 11 listopada 2013

lukrowane macierzynstwo

Oj, wzięło mnie na wynurzenia.

Uważam, że bycie matka to wielka frajda. Wielka radość wiąże się tu z wieloma innymi aspektami, które nie zawsze są pozytywne. Daleka jestem od tego, żeby uważać, że bycie matka to bajka usłana różami, to raczej rzeczywistość pełna cierni, wybojów i łez.

Powoli odchodzi stereotyp szczęśliwej matki, która nie ma prawa uskarżać się na cokolwiek. Pojawia się coraz więcej głosów pokazujących pozostałe strony bycia matką..

I tak poród. Nie wiem, czy istnieje coś takiego, jak "lekki poród". Ja takiego nie miałam. Bóle trwały cała noc, dopiero nad ranem stały się regularne na tyle, że stwierdziliśmy, że jedziemy do szpitala.. Tam okazało się, że rozwarcie co prawda jest, ale akcja porodowa się nie posuwa do przodu. Dostałam oksytocynę, która na tyle spotęgowała odczucia, że jak czułam zbliżający się skurcz, to modliłam się, żeby przeszedł obok (jakie to absurdalne). Położnik, który pojawiał się, aby skontrolować akcję to cham nad chamy, przebijając pęcherz płodowy robił mi wyrzuty, że zapytałam się czy będzie bolało.. Jak zaczęły się skurcze parte byłam już tak zmęczona, że nie pamiętam tego co się wokół mnie działo, pamiętam tylko, że strasznie bolało... Pamiętam też moment nacięcia... Na szczęście mały urodził się bez powikłań. Niemniej zszywanie na żywca pękniętych żylaków krocza nie wiąże się z niczym miłym, a lekarz cham nie pomógł mi w tym, aby uśmierzyć ból.

Czy prawdą jest, że poród się zapomina? Ja nie zapomniałam, jedyne co to z czasem przestałam płakać na samą myśl, co się wtedy działo. Dodam, że rodziłam bez znieczulenia.

A co dalej? Nieprzespane noce (jak u każdego), walka z zastojami w piersi (jak u każdej młodej mamy z nawałem pokarmu) i poczucie bezradności okraszone poczuciem bezinteresownej miłości do małego człowieka...

Teraz jest lepiej, co nie znaczy, że łatwiej. Pojawiają się inne problemy... Ale o tym innym razem.

niedziela, 10 listopada 2013

Humor "na nie".. ciąg dalszy

W ramach fatalnego samopoczucia nie zaglądałam na bloga. Co więcej każda próba podejścia do komputera kończyła się protestami syna, zatem byłam niemalże odcięta od świata.

Jesienne dni mijają szybko, za szybko. Rankiem jest szaro, buro i ponuro, a wieczorem mrok zapada szybko.

Przez zmianę czasu i ząbkowanie Szymkowi (czyli memu synkowi) zupełnie poprzestawiały się pory.. Wcześniejsze dwie drzemki skumulowały się do jednej, pory karmienia przesunięte zupełnie, a i czas zasypiania nie ten co wcześniej...
Na szczęście dwójka po trzech tygodniach ujrzała światło dzienne, zatem jest nadzieja że z czasem wszystko wróci do normy.

Ja też wracam do siebie... Nie wiem ile czasu mi to jeszcze zajmie, ale wracam. A skąd mój brak humoru? Otóż, mam poważny problem z samoakceptacją. Nie należę do kobiet szczupłych, do grubych co prawda też nie, ale mam delikatna nadwagę. Lubię jeść wszystko, źle znoszę dietę.. Wydaje mi się, że problem tkwi w głowie, ale nie potrafię póki co znaleźć w sobie tyle siły, żeby coś zrobić ze sobą. Choć chyba przyzwyczaiłam się do tego, że narzekam zamiast działać.

Oj, jak napisałam te słowa dotarł do mnie ich sens... Czas się zmotywować, przestać narzekać i zacząć żyć.. O TAK :)


niedziela, 3 listopada 2013

Spadek formy

Od kilku dni chodzę jakaś dziwna. Niby nigdy nie byłam oazą spokoju, ale to, jaka jestem teraz przechodzi moje wyobrażenia.

Generalnie wszystko, ale to wszystko mnie denerwuje. Denerwuje na potęgę wprawiając w bezsilność... W przypływie desperacji zakupiłam nawet tabletki ziołowe uspokajające ( melisa przestała spełniać swoją funkcję), ale i one na niewiele się zdają.

Ja wiem, że każdy ma prawo mieć "gorsze dni", ale boli mnie, gdy tracę cierpliwość do mojego dziecka. A i dla Pierworodnego czas ten nie należy do najłatwiejszych, od dwóch tygodni walczymy z wyżynającą się dwójką, a idzie ona najbardziej opornie, póki co. Uwielbiam być mamą, ale ostatnimi dniami jest to dla mnie chyba za trudne.. Muszę się jakoś pozbierać...

Tylko jak?


piątek, 1 listopada 2013

jak stać się bohaterem




Dziś nieco inny temat chodzi mi po głowie...

Ale może mały wstęp. Jak urodziłam się kilkadziesiąt lat temu (nie będę drobiazgowa pisząc ile) miałam bardzo silną żółtaczkę noworodkową. Była ona na tyle poważna, że zagrażała mojemu życiu i aby je ratować przeprowadzono transfuzję krwi.

Z tą chwilą zaciągnęłam dług wdzięczności, bo krew oddała osoba obca zupełnie niespokrewniona.

Może jetem dziwna, ale cały czas pamiętam, że żyję dzięki temu, że ktoś poszedł do punktu i tak po prostu oddał krew.

Gdy osiągnęłam  pełnoletność zaczęłam sama oddawać krew, nie byłam co prawda honorowym krwiodawcą, ale dwa razy do roku urządzałam sobie wyprawę aby upuścić co nie co:)

W czerwcu tego roku odważyłam się na coś, o czym od dawna myślałam. 
Zarejestrowałam się jako dawca szpiku.

W mediach trąbią, że to takie łatwe, zatem spróbowałam. W pobliskiej szkole był festyn rodzinny i był tam na nim punkt rejestracji (choć jest łatwiejszy sposób: rejestrujesz się na stronie DKMS i zamawiasz "pakiet startowy"). Muszę przyznać, że samo wypełnianie dokumentów trwało dłużej niż "rejestracja". Wystarczył wymaz z wnętrza ust. Później już tylko czekałam na list potwierdzający rejestrację w bazie i nadanie własnego numeru.

Podobno trudno jest mieć bliźniaka genetycznego. Większość osób widniejących w bazie nie doczeka się telefonu. Ja taki dostałam i to już w październiku. Moje komórki macierzyste mogą się przydać. Dziś już jestem po pobraniu krwi na badania. Teraz już tylko czekam: procedura trwa od trzech tygodni do trzech miesięcy. Wiem, że może to zabrzmieć egoistycznie, ale fajnie jest myśleć, że możesz komuś uratować życie. Jak superbohater:)

                                     
  

niedziela, 27 października 2013

Jak znaleźć chwilę dla siebie

Jeśli tytuł posta traktowałabym jako pytanie, to odpowiedziałabym, że nie wiem.

Moja chwila dla siebie stale ewoluuje...

Czas po urodzeniu dziecka, to czas, gdy tak naprawdę byłam tylko matką... Zadbanie o siebie ograniczało się do kąpieli... Pamiętam jak pierwszy raz sobie umalowałam paznokcie po porodzie... ach:)
Faktem jest, że takie małe dziecko głównie śpi, ale mama wówczas też chce spać.

Pierwsze wyjście w teren, czyli do centrum handlowego to był stres. Nie miałam się w co ubrać, bo rzeczy sprzed ciąży z powodu leżenia w szafie "skurczyły się" a jedynymi względnie dobrymi ubraniami, były te ciążowe. Makijaż ograniczyłam do minimum, czyli wersja natural z pomalowanymi rzęsami.. A i tak wiedziałam, że wyprawa nie może potrwać długo, bo karmiłam piersią, a to wolałam robić w domu.

Teraz pracuję. Co prawda tylko dwa dni, ale wówczas mam możliwość i przyczynek, by zadbać o siebie dodatkowo. Wobec tego do pracy wykonuje makijaż, maluję paznokcie.... ale oczywiście wtedy, gdy mały śpi:) to jedno się nie zmieniło :)
  

piątek, 25 października 2013

Kubeł zimnej wody, czyli jak wyjść do pracy na cały dzień..

Ta chwila musiała nadejść. . Mój maluch ma jedenaście miesięcy, dwa miesiące temu poszłam do pracy. Wiem, że nie powinnam narzekać, pracuję dwa dni w tygodniu a nie jak większość mam pięć, ale... Wczoraj pierwszy raz zniknęłam z życia mojego dziecka na CAŁY dzień. Wyszłam z domu przed jego poranną drzemką, a wróciłam jak już spał.

Nie wiem czemu, ale smutno mi się zrobiło. Bo nagle okazało się, że jego mały wielki świat się beze mnie nie zawalił... A i ja jak wracam lubię ten moment, gdy się ze mną wita, radośnie śmieje i nieporadnie całuje...

Budujące jest to, że jak już się przytuliłam do niego to się mocniej we mnie wtulił.. Przynajmniej tyle :)


czwartek, 17 października 2013

tak tu sobie nieco ponarzekam

Tak sobie pomyślałam, że podobno papier (w tym wypadku blog) wszystko zniesie i jestem sobie tu po to, żeby ponarzekać...

Jestem jakaś nieogarnięta ostatnio. Niby wypełniam wszystkie moje obowiązki, ale robię to tak jakby w letargu.. Oj, to chyba jesienna chandra.. Żałuję, że nie doczekałam się żadnego komentarza, bo może ktoś poradziłby mi jaki jest sprawdzony sposób na taki humorek, ale postaram się sama takowy odnaleźć. Jeśli mi się to uda, napiszę na pewno :)

niedziela, 13 października 2013

zachciewajki

Nie, nie jestem w ciąży... Choć jak tak się zastanawiam, to nie miałabym za wiele przeciwko, aby być:) Co prawda Pierworodny nie wyszedł jeszcze z pieluszek, niemniej wydaje mi się, że byłoby fajnie... Ciężko na pewno finansowo, ale pod innymi względami ciekawie (w pozytywnym tego słowa znaczeniu).

Notka jest o moich zachciewajkach kosmetycznych, a dokładniej lakierowych... Ostatnio dosyć często bywam w sklepach kosmetycznych np. Rossmann (to nie jest lokowanie produktu :)  ) i zauważyłam u siebie dziwną prawidłowość, każde moje wejście tam kończy się zakupem nowego lakieru. Wczoraj nawet udało mi się kupić lakier w sklepiku osiedlowym, bo na moje nieszczęście były w koszyczku przy kasie.. Zastanawiam się, czy to już stan chorobowy, czy może jednak chęć bycia piękną.

Niestety czasu na malowanie paznokci dużo nie mam, a i paznokci na tyle lakierów tym bardziej... czyli to jednak choroba :)
to nie moje... niemniej śledzę blog Mavii a jej recenzje (genialne z resztą) motywują mnie dodatkowo do zakupów

środa, 9 października 2013

moja wina?

Oj muszę się nieco pobić w pierś.. Na swoją obronę mam tylko to, że matką jestem stosunkowo od niedawna zatem cały czas się uczę...

No a cała awantura jest o zęby...
Pierworodny długo walczył sam ze sobą zanim swoje siekacze pokazał światu- pierwsze wyszły tuż przed końcem 8 miesiąca.. Stan faktyczny uzębienia od tego czasu systematycznie wzrasta, aktualnie ma 7 ząbków (jeśli liczymy też te niedawno wyklute).
Dosyć niedawno zorientowałam się, że skoro zęby są, to także powinny pojawić się związane z nimi obowiązki... Zakupiłam nawet nakładkę na palec, po czym wyrzuciłam ją w kąt... Wczoraj przeszukałam pół domu, aby ją odnaleźć. Na szczęście poszukiwania zakończyły się sukcesem. I na tym sukcesie moja radość   się kończy, gdyż okazało się, że silikon całkowicie przepuszcza ból, jakim jest ugryzienie przez zgraję niestępionych życiem i jedzeniem mleczaków...

Nie pozostało nam nic innego jak wyprawa po szczoteczkę i pastę... Pogoda ułatwiła nam nieco trudy tej wędrówki i już mamy zestaw:)

Wobec czego zaczęłam czytać o fakcie higieny zębów u mojego malca... I co? I jestem wyrodna matka, bo powinnam o nie dbać już od pierwszego zęba, a co gorsza okazuje się, że wykształcam w dziecku złe nawyki.  Mój mały zasypia z butelką, co jest ponoć niedopuszczalne.. W nocy (o zgrozo!) zdarza mu się nagminnie jeść... A już w ogóle to powinnam ponoć odstawić butelkę na rzecz kubka, bo niebawem skończy 11 miesięcy...

Oj... źle mi z tym wszystkim.
jedynki górne, od wczoraj mają towarzystwo w postaci dwójki

wtorek, 8 października 2013

mamą być....


Napisałam o sobie, że jestem mamą. Tego nie da się ukryć, a raczkujący Pierworodny tylko swoim istnieniem to potwierdza:)

Ale co to tak naprawdę znaczy? 

I w ten sposób zaczyna się temat rzeka... W ciąży czułam się najpiękniejsza. Wreszcie nie musiałam się przejmować moim kompleksem, jakim jest brzuch- przecież wszystkie ciężarne wyglądają jak hipopotamki na wolności (jeśli nie wszystkie to ich zdecydowana większość). Kryzys kobiecości przypadł dopiero na ósmy miesiąc (wtedy też pojawiły się pewne ciążowe niedogodności, ale o tym innym razem ).

 Moment narodzin Pierworodnego to magiczna chwila. Magiczna w sensie metafizycznym, bo część przyziemna miała więcej wspólnego z piekłem na ziemi, anieżeli z magią... Nawet pisząc te słowa mam maślany wzrok na wspomnienie małego wrzeszczącego potworka:)

No ale wraz z krzykiem nastała nowa rzeczywistość... Czas zaczęłam odmierzać karmieniami. Dzień zlewał się z nocą... Oj, ciężko jest być młodą mamą, której jedynym małym dzieckiem na rękach było jej własne. Pierwsze noce, podczas których okazało się, że o ile ja mogę czuwać śpiąc o tyle, krzyk dziecka nie jest w stanie przerwać snu mężowi... Łzy w oczach, gdy okazało się, że poziom bilirubiny jest tak wysoki, że z domowych pieleszy wracamy na oddział... No i wewnętrzny bunt przeciwko temu, że wszyscy dookoła wymagają tego, że mam znać się na każdym sygnale, które wysyła mały człowiek (bo przecież jestem jego matką). I o ile prawdą jest, że pewne rzeczy jakoś tak same się odblokowują, o tyle pewne trzeba tak po prostu wypracować...

Dziś uczę się pamiętać o sobie, o swoim związku i o tym, że kiedy ja będę szczęśliwa, to moje dziecko również... Są to trudne lekcje, ale to wcale nie znaczy, że nie są do przejścia...

Ten blog opisuje moją codzienność, nie upiększoną fotoshopem. Czasem radosną, a czasem ciężką...
Nie wiem na ile uda mi się wytrwać w blogowaniu, czy będzie to tylko mój pamiętnik, czy okaże się czymś więcej. Jeśli ktoś tu trafi super, jeśli zechce mi towarzyszyć jeszcze fajniej...