Jestem matką, to fakt. Ale dwa razy w tygodniu realizuję się jako nauczyciel. Czas więc spojrzeć na kwestię bycia rodzicem z "drugiej strony barykady"
Jako nauczyciel wiem, że to nie dzieci są teraz trudne, ale niejednokrotnie gorsi w umilaniu życia są rodzice. Najwięcej "ale" mają Ci, którzy mają najmniej czasu dla dziecka. Ja wiem, że teraz każdy pracuje po 10 godzin na dobę (co najmniej), ma dwa etaty, pasje itd itp ale w tym wszystkim gubią się dzieci.
Dokładniej: szkoła ma wspierać rozwój domowy, a nie wychowywać. Nauczyciel jest sprzymierzeńcem rodzica, a nie jego wrogiem...
Straszne jest to, że dzieci potrafią siedzieć w szkole od 7 do 18, a rodziców widzą tylko w weekendy. Coraz częściej rodzice uważają, że ich rola wychowawcza kończy się w momencie posłania dziecka do szkoły, a tymczasem szkoła to też obowiązek dla mamy czy taty. Przecież należy przypilnować, by dziecko miało przybory szkolne, czystą koszulkę na wf czy odrobione lekcje.
Jestem dość młodym (stażem) nauczycielem i zauważam tendencję spadkową w kwestii zainteresowania, jakim rodzice obdarzają swoje dzieci... Kiedy ja byłam uczniem nigdy nie zdarzyło mi się przytulić do nauczyciela- od tego byli moi bliscy. Tymczasem dzieci tulą się do mnie (do innych nauczycieli też) bez przerwy... I choć wiem, że większość chce dobrze, to na chęciach się kończy, bo mały człowiek potrzebuje czasem nieco ciepła i miłości- przecież tego się nie kupi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
podziel się swoją opinią:)
Będzie mi bardzo miło:)