piątek, 31 stycznia 2014

Mały siłacz

Mój mały człowiek  nie wiedzieć kiedy stał się nieco większym małym człowiekiem. Szymek ma już skończone 14 miesięcy, a ja cały czas zastanawiam się kiedy to się stało... 

Od niedawna mój mały- wielki człowiek ma nową pasję: podnoszenie ciężarów. Zaczęło się niewinnie od próby podniesienia butelki z wodą demineralizowaną (próba zakończona niepowodzeniem).. Wspaniałe jest to, że dzieci nie poddają się tak szybko jak dorośli i Mały szybko znalazł sobie nowy "ciężar". Dostaliśmy od mojej koleżanki w spadku fotelik z gąbki dla dzieci. Jakie było nasze zdziwienie, gdy pewnego poranka Szymek przyniósł go z drugiego pokoju sapiąc przy tym głośno (na próby pomocy krzyczał niezadowolony).. Teraz Fotelik przeszedł na wyższy poziom trudności- jest wnoszony  na łóżko, by później służył do wypoczynku:)

Od wczoraj wędrują też po domu buty (głównie te tatusiowe) Wielką frajdą staje się zakładanie jednego buta i próba wędrówki...

z serii: "Bawić można się wszystkim"

czwartek, 30 stycznia 2014

siła słowa "nie"

Ostatnio zaczęłam się zastanawiać nad mocą słowa "nie". Nie chodzi mi tu o asertywność, ale o zakazy...

Zauważyliście jak łatwo dziecku wymówić "nie"? Mój mały mówi je non stop z różnym natężeniem, intonacją, ale przede wszystkim z rozmaitą gamą uczuć. Z drugiej strony słowo "tak" nie jest już tak łatwe (do wymowy).... Zaskakujące jest to, że to słowo, które wymawiamy jako pierwsze, później staje się dla nas bardzo trudne...

Mój eM ma niesamowity talent zabraniania małemu. Ostatnio zaczęłam słuchać uważnie komunikatów, które  wysyła dziecku i zauważyłam, że średnio co czwarte to jakiś zakaz. "Nie dotykaj", "nie wolno", "zostaw", "nie"... Same sformułowania, których sens zły nie jest, ale przekaz niosą raczej negatywny. Nie powiem, że  ja na wszystko małemu pozwalam (co to, to nie...), ale staram się tłumaczyć sytuację, a nie streszczać wszytko do krótkiego "nie".

Nie wiem, czy takie rozmawianie wynosi się z domu, ale ja tak mam...

Niemniej jako nauczyciel wiem, że w szkole słowo "nie" nie ma już takiej mocy sprawczej:)
źródło: pakamera.pl
  

wtorek, 28 stycznia 2014

życie poza blogiem, czyli kiedy czasu brak na "internetowe" życie

Po niespełna tygodniowej nieobecności, wracam:)

Cieszy mnie bardzo to, że mimo, że mnie tu nie było zaglądacie do mnie:)

Przez te dni wiele się działo i to na różnych życiowych polach...

Zaczęło się wszystko w poniedziałek późnym wieczorem... "Żono chodź"- tak krótki komunikat z ust mojego eM przy jednoczesnym użyciu formy prawnej nie wróżył nic dobrego. I tak oto moim oczom ukazał się bajeczny widok wodospadu (!) w szafie po brzegi wypełnionej głównie moimi ubraniami. Przyspieszone dochodzenie wykazało, że leje się również po ścianie, co szafa skutecznie nam przysłaniała... Jako że jeden szafkowy wodospad to mało, to i w kuchni (po drugiej stronie ściany) uroczo płynęła woda po szafkach..

I tu mała dygresja. Mieszkamy w naszym m3 od dwóch lat, kupiliśmy mieszkanie piękne nowe od dewelopera... I dodam, że to nie pierwszy nasz wodospad- w ubiegłym roku też był tylko na innej ścianie...

Przyczyną naszych zjawisk przyrody za każdym razem okazuje się komin- w ubiegłym roku był nieszczelny, w tym inny już komin przemarza... Bajka... Walczymy aktualnie o naprawę szkód (albo o ich rekompensatę) z deweloperem. Dzięki ty przygodom mamy do skucia ściany, malowanie, wymianę mebli i paneli, które już zaczęły puchnąć...

W weekend pierwszy raz od trzech miesięcy wyjechaliśmy do naszych Rodziców, którzy mieszkają na tyle blisko siebie, że przy jednym wyjeździe obdzielamy ich swoją i Szymka obecnością. 

Dawnej (tj przed pojawieniem się Małego) takie wyjazdy były okazją do odpoczynku.. A teraz? Pakowanie się, a w zasadzie pakowanie całego domu (bo w razie W trzeba mieć wszystko pod ręką)... Jazda z dzieckiem 120 km, które nie chce siedzieć w foteliku.. I jakie było moje zaskoczenie, gdy na miejscu Mały po prostu się nie odnalazł. Był zły, płaczliwy i marudny. Jedyną atrakcją były schody (zarówno jedni, jak i drudzy mieszkają w domku). Rozrywka póki co jest to bardzo ryzykowna, ale na szczęście obyło się bez większych ran... A później? Pakowanie, znów jazda... I teraz odpoczywam w domu, bo przecież podróże męczą...


środa, 22 stycznia 2014

przyszła mama do lekarza...



... i nie sama tylko z dzieckiem.

Wycieczki do lekarzy siłą rzeczy stały się naszym hobby. Aktualnie zakończyliśmy kolejną już antybiotykoterapię,tym samym czas na wizytę kontrolną.

Normalnie szlak mnie trafia jak to wygląda... Trzy dni próbowałam dziecko zapisać do naszej zaufanej pani dr, tylko po to aby czwartego pójść do innej (musieliśmy, bo nie wiedziałam czy dawać pełna dawkę antybiotyku czy może być 7dniowa ).

Sama osoba pani dr (tej, która nas przyjęła) niczym mi nie wadzi, ot pozytywna kobieta, która ma podejście do dzieci. I tu się moje zachwyty kończą, bo każde badanie musiałam podpowiadać, a do lekarza mi daleko... Wydaje mi się, że powinien być pewien standard badań, takie must have każdej wizyty... Mały przechodził zapalenie gardła, zatem Pani chciała zerknąć tylko tam... a płuca? uszy? obejrzenie fachowym okiem czy nie ma jakiś zmian skórnych? 


Brakuje mi słów na to wszystko. I ja wiem, że praca lekarza jest trudna.. ale gdy pacjentem jest dziecko powinno się być wyczulonym podwójnie...

 za to stetoskop memu dziecku podobał się baardzo:)

sobota, 18 stycznia 2014

rodzinny podział ról

Ostatnio czuję się nieco pominięta prze moje dziecko. Nagle w centrum jego wszechświata znalazł się tata... I tak magiczne słowo MAMA, odeszło w siną dal.. Nie słyszałam go od paru dni... Zamiast tego Mały radośnie krzyczy TATA chwaląc się każdym, nawet najmniejszym, dokonaniem... 

O mamie moje Szczęście przypomina sobie, gdy czas na sen. Tu, póki co, jestem niezastąpiona... Mały tuli się i zasypia... I chociaż wiem, że lepiej byłoby gdyby zasypiał na łóżku, ale nie potrafię (sobie) i jemu tego odmówić... Z resztą, pragnę pokazać dziecku, że może zawsze na mnie liczyć.. Tak po prostu....


czwartek, 16 stycznia 2014

przemyślenia po-pracowe



Czwartek jest dniem pracy i zaczerpnięcia nieco innego świata.

I tak podczas rozmowy z koleżankami zaczęłyśmy zastanawiać się, jak to jest z tymi znakami zodiaków... Przyznam szczerze, że dużo ciekawsza dla mnie jest kwestia numerologii. I tak obliczyłam sobie, że jestem "5"
i tu idąc za portalem magiakart.pl czytam, że:
"

Numerologiczna 5

Piątki posiadają wielki ładunek energetyczny!  Są niezwykle żywiołowe, ekspansywne, pełne ruchu, komunikatywne, wyluzowane i wesołe. Łatwo nawiązują kontakty z otoczeniem, posiadają umiejętność rozmawiania na prawie każdy temat. Są dobrymi mówcami, ale potrafią być również wspaniałymi słuchaczami. Wrodzony dynamizm, wdzięk, magnetyzm pomaga im w zjednywaniu ludzi, sprawia, że mają one szerokie grono przyjaciół i znajomych. Piątki mają dosyć zmienną naturę, czasami są wręcz nieprzewidywalne i działają zaskakująco. Dosyć często zmieniają swoje zainteresowania, są rozrywkowe i bardzo towarzyskie. Podobnie jak u numerologicznych trójek, posiadają one wspaniałe zdolności adaptacyjne do nowych miejsc i sytuacji. Piątki mają naturę odkrywców, uwielbiają zawierać nowe znajomości, badać nieznane miejsca, smakować nieznane dotąd potrawy. Bardzo ciekawi ich także człowiek, potrafią one zadawać mnóstwo pytań, w celu poznania drugiej osoby, ale za to mniej mówią o sobie...
Numerologiczne piątki raczej nie potrafią usiedzieć w jednym miejscu, długo zajmuje im znalezienie odpowiedniego miejsca w życiu, uwielbiają podróżować i prowadzą bujne życie towarzyskie. Przesiadywanie w domu, raczej je nudzi, wolą one spędzać czas w miejscach, w których coś się dzieje, są ludzie, muzyka, ruch.
Odznaczają się dużym urokiem osobistym. Prowadzą dosyć burzliwe, niespokojne życie. Ich słabą stroną jest niecierpliwość, konfliktowość, impulsywność i wybuchowość.
Są dosyć nerwowe.  Piątki mają dosyć dużą potrzebę niezależności. Może cechować je również niestabilność emocjonalna. Uwielbiają one wszelkie przygody, które dodają ich życiu smak. Raczej źle znoszą rutynę. Piątki mają żywy, lotny umysł, dar przekonywania, ekspresji, łatwość dostosowania się, odznaczają się elokwencją.
Ich słabymi punktami są problemy ze stabilnością, skłonność do przesady, nerwowość, napięcie, brak wiary we własne siły. Na pierwszy rzut oka piątki uchodzą za osoby mocno stąpające po ziemi, pewne siebie, wręcz przebojowe, ale tak naprawdę piątki cechuje dosyć duża niepewność siebie.
W partnerstwie nie znoszą nudy, lubią niespodzianki i przygody, mogą mieć problemy z wyrażaniem uczuć."
www.hipokrates2012.wordpress.com

Hmmm....

środa, 15 stycznia 2014

rozwiązanie zagadki

Zagadkę rozwiązała Pani dr w szpitalu w Wołominie. Mały ma zakażenie gardła połączone z nieżytem żołądka... Dodam, że nie zgodziliśmy się na hospitalizację- Mały mógł przy okazji załapać gorsze świństwo...

Czekamy na poprawę...

ps. zastanawiam się jak powinna przebiegać wizyta u DOBREGO lekarza... czy są w ogóle tacy w POZ?

wtorek, 14 stycznia 2014

zagadka...

Mam dla Was (dla siebie też) zagadkę..

Skąd się bierze choroba?

Mam wrażenie, że od jakiś dwóch miesięcy tylko chorujemy, a dokładniej, że się coś na Małym uwzięło...

W nocy obudził mnie, gdy rozpalony się do mnie przytulił... I tak sobie gorączkuje do teraz (!) Domowe sposoby nie działają, leki zbijają temperaturę tylko na chwilę, a mi jest go tak strasznie żal.. Biedny taki malutki... Oby nic z tego się nie rozwinęło... Mam nadzieję, że to tylko zęby (swoją drogą kto to widział, żeby dziecko tak cierpiało przy ząbkowaniu...)

źródło: www.mjakmama24.pl

niedziela, 12 stycznia 2014

kryzys

Oj, zmęczona jestem i zła...

Zmęczona zmianami, które zostały nam zafundowane przez przełożonych mojego eM, dzięki którym pracuje obecnie na drugą zmianę. Czuję się przez to jak samotna mama: w nocy go nie ma, jak wróci to odsypia, by za chwilę znów pójść do pracy.

Zła jestem na eM. Oj, nie dogadujemy się ostatnio. Więcej jest u nas kłótni, niż konstruktywnej wymiany zdań. Sprzeczki rodzą się z niczego, nagle pojawiają się tam, gdzie nikt by się ich nie spodziewał i burzą naturalny porządek rzeczy... Niedawno Mama Diabełka pisała o kłopotach w jej relacjach z mężem, a teraz i mnie dopadło. I choć wiem, że to pewnie stan chwilowy, że czasem każdy tak ma, że nie zawsze musi być idealnie to mam tego stanu dosyć. I najgorsze jest to, że w tym wszystkim przestajemy siebie słuchać..

Niemniej faktem jest, że obydwoje bardzo się zmieniliśmy. Nie wiem, czy na lepsze, ale zmiany są.. Cały czas zastanawiam się na ile nasza decyzja o wspólnym życiu była przemyślana, a na ile był to młodzieńczy zryw, fascynacja... Jesteśmy ze sobą pięć lat, to nie były łatwe lata, choć w główny rozrachunku więcej jest tych fajnych chwil niż złych.. Obydwoje mamy silne charaktery, jesteśmy uparci i lubimy stawiać na swoim. Niemniej wydaje mi się ( i nie chcę się wybielać), że ja lepiej rozumiem słowo kompromis...

Wierzę, że po każdej burzy przychodzi słońce. Ja się strasznie nie mogę doczekać tego słońca u nas...

źródło: http://z-ne.pl/gt,zdjecie,623.html

czwartek, 9 stycznia 2014

mały pingwin

Od niedawna zamieszkał u nas mały pingwinek...
Pingwinek ten radośnie przemierza nasze małe mieszkanko chybocząc się na boki.. Czasem coś stanie na jego drodze, czasem się przewróci, czasem dzieje się coś co nie jest po jego myśli..

Najważniejsze jest to, że się nie poddaje:) Każdy upadek kwituje śmiechem, nowe rzeczy budzą w nim ciekawość..

Wiecie o kim piszę? Oczywiście o moim Małym, który przemierza swoje pierwsze kilometry:)

Jak tak na niego patrzę, to myślę sobie, że tego pokonywania przeszkód powinnam się od niego uczyć:)

a tu zajadający Mały Człowiek:)



środa, 8 stycznia 2014

czy warto z dziecka robić gwiazdę telewizji?

Jakiś czas temu pisałam, że staliśmy się posiadaczami fajnych zdjęć, wykonanych przez fotografa w studiu...
Nadszedł czas rozwinąć ten wątek.

Dwa miesiące temu będąc na zakupach w pobliskim centrum natrafiliśmy na panie robiące zdjęcia mające zakwalifikować lub nie do współpracy z agencją twarzy. Po paru dniach dostałam telefon z zapytaniem czy jesteśmy zainteresowaniu, by twarz naszego Brzdąca znalazła się w ich bazie. Moja odpowiedź była twierdząca. Od razu wyjaśniam: nie mam ambicji, by moje dziecko było gwiazdą kinową czy też telewizyjną, traktuję to jako zabawę i okazję do pochwalenia się jakiego mam fajnego synka:)


 Pojechaliśmy do ich biura na drugi dzień (firmę odpowiednio sprawdziłam przeczesując internet, sprawdzając wpisy do ewidencji...). Okazało się oczywiście, że nic nie jest za darmo i za to, że Mały jest w bazie jest abonament w kwocie 60zł oraz, że powinniśmy w związku z tym dostarczyć lub wykonać u nich zdjęcia do portfolio (cena niewielka w stosunku do ilości zdjęć jakie otrzymaliśmy). Jestem bardzo wyczulona na próby wyciągania kasy, ale mama jednego dziecka podpowiedziała nam fajną opcję: otóż jej syn tez jest u nich w bazie od kilku lat, żadnej propozycji nie dostał, ale co roku mają w ramach abonamentu sesję:)

Przekalkulowałam owe informacje i tak oto mamy zdjęcia... za pół roku kolejne, a później to już co rok (o ile będziemy się decydować na opłatę 60 zł)

mój kochany model :)



poniedziałek, 6 stycznia 2014

a zegar tyka...

Wciągnęłam się w blogowanie i coraz większą przyjemność sprawia mi nie tyle pisanie, ale także podglądanie tego, co dzieje się u innych... To taki prawie reality show, tylko bohaterowie jakby bliżsi:)

Tekst Mamoholiczki (tu) o trzydziestce dał mi do myślenia nad tym, jak szybko latka lecą... Prawdą jest, że do osiemnastki wszystko się dłuży... Na studiach noce stają się za krótkie, ale czas dostaje kopa tak naprawdę, gdy na świecie pojawi się dziecko...

Jak popatrzę na zdjęcia sprzed paru miesięcy, to nadziwić się nie mogę, że wszystko tak szybko się zmienia... Przecież niedawno Szymek zaczął sam się przekręcać na brzuszek, a teraz maszeruje po całym domu z radosnym okrzykiem na ustach...

Dodatkowo ja się czuję jakoś starawo dość... Moja koleżanka ostatnio stwierdziła, że się zmieniłam: jestem poważna, stateczna i mniej beztroska. Zastanawiam się czy ta zmiana to wynik macierzyństwa, czy innych czynników (np braku pracy na co dzień, a co za tym idzie małych zawirowań finansowych). A może przez tą przedłużającą się jesień zatrzymałam się w jakimś odrętwieniu i nie mogę ruszyć się na przód? A może po prostu czepiam się sama siebie?


czwartek, 2 stycznia 2014

postanowienia...

Uważam, że robienie noworocznych postanowień nie ma sensu. Szczególnie, że mają one więcej wspólnego z listą pobożnych życzeń, anieżeli z realnymi planami. Niemniej każdy chce być lepszy, a przełom roku sprawia, że mamy ochotę sobie obiecywać to i owo.

Ja postanowiłam, że biorę się za siebie.. Mały ma już ponad rok, czas zatem zadbać o formę, a ta po ciąży ma się gorzej niż przed. Wyobraźcie sobie, że w 9 miesiącu byłam o kg lżejsza niż teraz...

Przeszłam na dietę mż. Plan mam  taki, żeby ograniczyć słodycze, pilnować regularnych posiłków i nieco ćwiczyć...

Zobaczymy ile z tego wyjdzie...


A Wy? Macie jakieś plany na ten rok?

jak weszliśmy w 2014?

Jak już każdy zauważył i wie mamy 2014... Dziwnie się pisze taki rok, ale to kwestia przyzwyczajenia:)

Co u nas nowego?
Może od początku:)

Środa ( Sylwester):
Wizyta kontrolna u naszej pani dr. Płuca czyste, ale pojawił się zmiany w uszach, lekarz podejrzewała ponownie obustronne zapalenie ucha środkowego.. Konsultacja z inny lekarzem niewiele wniosła: wszak mały jest na silnym antybiotyku i dziwne jest, że pomimo tego infekcja się rozwinęła. Na szczęście nasza lekarz należy do osób umiejących się przyznać do niewiedzy i poleciła nam jak najszybszą wizytę u laryngologa. Okazuje się, że znaleźć lekarza specjalistę (prywatnie) wcale nie jest tak łatwo w sylwestra... Dzwoniłam i dzwoniłam i nic... W końcu jakaś lekarz zgodziła się nas przyjąć w domu- z uwagi na podbramkową sytuację.

Wizyta ta była na tyle dziwna, że wyszłam po niej jeszcze bardziej zmieszana niż przed... Lekarz stwierdziła, że to alergia... że są zmiany w przewodzie nosowo- gardłowym i że potrzebny będzie wymaz z gardła jak antybiotyk przestanie działać oraz namówiła nas na kolejną wizytę kontrolną (płatną). Na odchodne stwierdziła, że jest też alergologiem jak byśmy potrzebowali...

Zabawa sylwestrowa była przednia: zaprosiliśmy zaprzyjaźnioną sąsiadkę:) Były tańce, śpiewy i radosne rozmowy... Mały padł przed północą- tak się zmęczył tańcami, że nawet sztuczne ognie nie były w stanie go obudzić... 

Czwartek (Nowy Rok):
kolejna prywatna wizyta w klinice na Wałbrzyskiej... I co? Pani dr nie zauważyła nic, co za bardzo odbiega od normy... Oczywiście uszy nie są zdrowe, niemniej jak stwierdziła lekarz mają prawo tak wyglądać po takim poważnym chorowaniu... I komu wierzyć? Chyba większe moje zaufanie swoją postawą, badaniem i podejściem wzbudziła ta pani. 

Mały zebrał w sobie siły i ruszył... Jak się martwiłam, że nie chce chodzić tak od wczoraj drepcze wszędzie i nie zraża się upadkami. Jakie to niesamowite uczucie na niego tak patrzeć... Nawet jak to piszę, to buzia mi się baaardzo cieszy:)

Piątek (dziś):
Mały zdobywa kolejne pomieszczenia... Jakie to ekscytujące (i dla mnie i dla niego)

ach:)