piątek, 29 listopada 2013

gdy w domu chore dziecko jest...

W dalszym ciągu chorujemy i nie zapowiada się, żeby to tak szybko miało się zmienić.

Niestety Szymek ma obustronne zapalenie ucha, ja nie chorowałam nigdy na to, ale z głosów naokoło wiem, że to boli. Zachowanie małego niestety to potwierdza, ale dostaliśmy antybiotyk i czekamy, aż będzie lepiej.

Podczas wizyty pani dr (inna niż ostatnio) stwierdziła, że tą przyjemność zawdzięczamy pneumokokom i dodała, że oczywiście można się zaszczepić za 300zł w I dawce, i kolejne 300zł w drugiej.

Nie to żeby żałowała dziecku, ale tak się zastanawiam na ile to jest prawda, i na ile jest to prawda skuteczna... Oj, nie wiem. Teraz przed nami szczepionka w 13. miesiącu...

a czy widzieliście?
http://demotywatory.pl/4237712/CIAZA

Boskie i prawdziwe ujęcie tematu:)

wtorek, 26 listopada 2013

choroba kontra zmęczenie

Żeby nie było, nadal uwielbiam być mamą, tylko teraz jest to nieco trudniejsze niż zwykle. Mały ma od dwóch dni gorączkę a co za tym idzie daje się we znaki.
Wiem, że nie jest to po złości, po prostu cierpi. Jedno jest pewne, to jakieś zakażenie wirusowe.

D;a mnie sytuacja choroby mojego dziecka jest nowa. Zdarzało się mu mieć nieco podwyższoną temperaturę, ale nie tak, że termometr w zasadzie nie schodzi poniżej 38 kresek. OJ, wiele bym dała za to, żeby mu ulżyć, ale nie mam jak.

Pozostaje nam czekanie...

ps. Mąż choruje nadal- pięknie mu w maseczce. Do grona chorujących pełną parą dołączyłam też ja. ehh

niedziela, 24 listopada 2013

ach... wredne choróbsko

U nas jesień w pełni.

W  ubiegłym tygodniu rozłożyło mojego męża. Co prawda jestem zdania, że mężczyźni chorować nie potrafią, niemniej tym razem nie dziwię się, że tak szybko popędził do lekarza. No właśnie, mój szanowny mąż nie ma problemu z tym, żeby pójść się przebadać i nie chodzi tu tylko o wyrwanie L4:)

Wczoraj choróbsko dorwało Szymka. To pierwsze nasze chorowanie i nie jest sytuacja komfortowa. Widzę, jak mały się męczy i mimo, że zrobiłabym wszystko, aby mu pomóc moje możliwości są ograniczone.. Dziś byliśmy u lekarza, ale po wizycie mam mieszane odczucia. Nie wiem czemu, ale Pani doktor zupełnie mi nie podpasowałą: wg mnie pediatra powinna mieć podejście do dzieci, a tymczasem doktor ani razu nie uśmiechnęła się do dziecka ani nie zagadała... Cóż, może miała gorszy dzień...

Dziś choróbsko dorwało mnie...

Zatem mam mini szpital.
http://princessa21.pinger.pl/m/9618630#mid=9618630&idx=0

czwartek, 21 listopada 2013

Nauka samodzielności

Moje dziecko ostatnio przechodzi samo siebie.
Mały nauczył się pokazywać paluszkiem o co mu chodzi, i biada temu, kto nie załapie odpowiednio szybko co to takiego. Myślałam, że jeszcze przyjdzie mi nieco poczekać na zapędy buntownicze...

Stałym narzędziem wymuszania wszystkiego jest płacz, przeraźliwy rozdzielający ciało i duszę płacz... Jak to nie pomaga następnym krokiem jest agresja, ale nie moja jako matki wyczerpanej humorami dziecka, ale dziecka.

Tak, moje dziecko mnie bije.

I choć siły póki co to on za wiele nie ma, ale wystarczy, że uderzy w odpowiednie miejsce i człowiek zastanawia się, jak się nazywa. Wszystkie poradniki mówią, że należy wtedy zachować spokój i przeczekać. Ok, ja mogę zachowywać spokój, ale mam pewne limity. I tak po całym dniu krzyków jestem po prostu po ludzku zmęczona. I to nie to, żebym za punkt honoru wybrała sobie dręczenie mojego dziecka... Po prostu jak każdy i on ma czasem gorsze dni.

Pocieszające jest to, że po każdym takim dniu ktoś w nocy podmienia mi dziecko i na drugi dzień jest cudowny. :)

wtorek, 19 listopada 2013

jak obudzić w sobie wewnętrzną boginię...

Znacie już pojęcie wewnętrznej bogini? Ja poznałam czytając kultową już serię o Grey'u i Anastasii, czyli "Pięćdziesiąt twarzy Grey'a". O samej książce nie napiszę nic, co by nie zostało już o niej napisane: ubogi język, prosty styl, co zaś dotyczy treści: erotyk w czystej postaci, brudny erotyk. Niemniej wpadłam w te książki, bo docierają do mojej wewnętrznej bogini:) Ale to nie to, żebym marzyła o takim związku i takich kontaktach seksualnych, po prostu książka ta budzi we mnie instynkty:)

Jak to jest z seksualnością?
Moja budzi się dopiero, ponieważ uczę się samoakceptacji.

oho, no to wyjaśniam. Moje ciało, jak ciało większości kobiet, zmieniło się pod wpływem ciąży i macierzyństwa. Już wcześniej miałam problemy z zaakceptowaniem siebie... teraz jestem nieco grubsza, okrąglejsza tu i ówdzie, a i skóra straciła na wyglądzie. Przy tym mam dla siebie mniej czasu i czuję się mniej kobieco. Podjęłam zatem mocne postanowienie poprawy i uczę się dostrzegać w sobie nie tylko negatywy, ale też pozytywy... Trudne to są lekcje.

niedziela, 17 listopada 2013

No i rok za nami, refleksyjnie..

Rok temu zostałam mamą, taką z dzieckiem wtulonym w pierś, bo tak naprawdę matką poczułam się, jak zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym.
Nie wiem kiedy to minęło, przecież wszystko pamiętam jakby to było wczoraj.. Skurcze, strach, a za chwilę wielką radość, kiedy maleństwo było już z nami.

Jak to jest być mamą? Z pewnością inaczej niż nie być. OJ, napisałam bardzo filozoficznie.. Nie sądziłam, że można mieć w siebie takie pokłady miłości, i to tej zupełnie bezinteresownej, którą cieszą małe uśmiechy. Nie sądziłam też, że taka miłość wymaga tak wiele poświęcenia z siebie, przy czym to poświęcenie nie jest ciężarem... Wreszcie nie sądziłam, że wiele z tego, co spotyka matki jest takie trudne, ale i piękne w ten niezrozumiały dla ludzi, którzy nie mają dzieci, sposób..

Przez ostatni rok spotkało mnie tyle dobrego: pierwszy uśmiech mojego synka, pierwsze "mama", tulenie na dzień dobry...
Ale też ten rok był pełen chwil zwątpienia, zmęczenia i strachu...

Syneczku, Tobie i nam życzę miłości. Tak po prostu  

środa, 13 listopada 2013

tadam:)

Moje dziecko wreszcie śpi (usnął o 23), a że był dziś nie do zniesienia postanowiłam poprawić sobie humor. A co mi poprawia humor najszybciej? Okazuje się, że dla mnie najprostsze rozwiązania są najlepsze:)

I tak... pomalowałam sobie paznokcie:) TADAM:)
Wiem, że to dość głupie, ale czuję się piękniejsza:)

wtorek, 12 listopada 2013

Gdy jest pies w domu...

Prócz dziecka mam jeszcze psa. Pies wabi się Elvis i swego czasu studził moje odruchy macierzyńskie. Elvis jest niezwykle indywidualnym psem, jak dodam, że jest jorkiem to wszystko stanie się jasne.

Elvis jako pierwszy wiedział, że jestem w ciąży. Zaczął kłaść mi się na brzuchu, czego wcześniej nie robił i do czasu, gdy brzuch go zaczął kopać tulił się do niego namiętnie. Jakoże pies jest częścią naszej rodziny, a nie jedynie dodatkiem miałam sporą zagwozdkę jak przyjmie nowego członka rodziny. Szczególnie, że przyzwyczajony jest do tego, że jest w centrum naszej uwagi. Podeszliśmy więc do sprawy bardzo poważnie.

Rady dla mam psiar:

  • nie oddzielaj na siłę psa od rzeczy dziecięcych- przygotowując się na przyjście malca normalną rzeczą jest to, że pierzemy ubranka i szykujemy je dla dziecka. Elvis towarzyszył mi cały czas, czasem nawet urządzał sobie na nich drzemkę... Jeśli ktoś robi wielkie oczy czytając to, dodam dla wyjaśnienia, że nie krzyczałam na niego- wszak całe mieszkanie pełne jest jego bakterii i nawet jakbym się chciała uprzeć to dziecka przed nimi nie obronię
  • przygotuj psa na nowego człowieka- mój mąż wracając z odwiedzin ze szpitala przynosił psu codziennie do powąchania jakąś rzecz dziecka, tak aby psiak się przyzwyczaił do zapachu
  • gdy wrócisz do domu wyprowadź na moment wejścia do domu psa- Jest to bardzo ważne. Chodzi tu o terytorium: to pies wchodzi na nasze terytorium,a nie dziecko na teren psa
  • połóż dziecko na podłodze tak, aby pies się przywitał- chodzi tu o to, aby dać szansę zaakceptować psu nowego członka rodziny. Oczywiście im większy pies tym większa powinna być nasza czujność, bo czasem sama masa robi swoje
Elvis przez pierwsze dwie doby był na tyle podekscytowany nowym człowiekiem, że czuwał przy łóżeczku cały czas i wystarczyło, by malec zakwilił, a pies już przybiegał by mi o tym zasygnalizować. W trzeciej dobie padł zmęczony  i nic nie było w stanie go dobudzić.

Dziś, gdy mały ma prawie roczek tworzą zgrany zespół. Co prawda czasem pies nie jest w stanie wytrzymać dziecięcej miłości, to się chowa, niemniej nic złego ze strony psiaka mojego dziecka nie spotkało. Co więcej Mały zaczął raczkować jak miał pół roku i wydaje mi się, że to obecność psa tak przyspieszyła ten proces:)
to jak Szymek miał 1,5 miesiąca:)

poniedziałek, 11 listopada 2013

lukrowane macierzynstwo

Oj, wzięło mnie na wynurzenia.

Uważam, że bycie matka to wielka frajda. Wielka radość wiąże się tu z wieloma innymi aspektami, które nie zawsze są pozytywne. Daleka jestem od tego, żeby uważać, że bycie matka to bajka usłana różami, to raczej rzeczywistość pełna cierni, wybojów i łez.

Powoli odchodzi stereotyp szczęśliwej matki, która nie ma prawa uskarżać się na cokolwiek. Pojawia się coraz więcej głosów pokazujących pozostałe strony bycia matką..

I tak poród. Nie wiem, czy istnieje coś takiego, jak "lekki poród". Ja takiego nie miałam. Bóle trwały cała noc, dopiero nad ranem stały się regularne na tyle, że stwierdziliśmy, że jedziemy do szpitala.. Tam okazało się, że rozwarcie co prawda jest, ale akcja porodowa się nie posuwa do przodu. Dostałam oksytocynę, która na tyle spotęgowała odczucia, że jak czułam zbliżający się skurcz, to modliłam się, żeby przeszedł obok (jakie to absurdalne). Położnik, który pojawiał się, aby skontrolować akcję to cham nad chamy, przebijając pęcherz płodowy robił mi wyrzuty, że zapytałam się czy będzie bolało.. Jak zaczęły się skurcze parte byłam już tak zmęczona, że nie pamiętam tego co się wokół mnie działo, pamiętam tylko, że strasznie bolało... Pamiętam też moment nacięcia... Na szczęście mały urodził się bez powikłań. Niemniej zszywanie na żywca pękniętych żylaków krocza nie wiąże się z niczym miłym, a lekarz cham nie pomógł mi w tym, aby uśmierzyć ból.

Czy prawdą jest, że poród się zapomina? Ja nie zapomniałam, jedyne co to z czasem przestałam płakać na samą myśl, co się wtedy działo. Dodam, że rodziłam bez znieczulenia.

A co dalej? Nieprzespane noce (jak u każdego), walka z zastojami w piersi (jak u każdej młodej mamy z nawałem pokarmu) i poczucie bezradności okraszone poczuciem bezinteresownej miłości do małego człowieka...

Teraz jest lepiej, co nie znaczy, że łatwiej. Pojawiają się inne problemy... Ale o tym innym razem.

niedziela, 10 listopada 2013

Humor "na nie".. ciąg dalszy

W ramach fatalnego samopoczucia nie zaglądałam na bloga. Co więcej każda próba podejścia do komputera kończyła się protestami syna, zatem byłam niemalże odcięta od świata.

Jesienne dni mijają szybko, za szybko. Rankiem jest szaro, buro i ponuro, a wieczorem mrok zapada szybko.

Przez zmianę czasu i ząbkowanie Szymkowi (czyli memu synkowi) zupełnie poprzestawiały się pory.. Wcześniejsze dwie drzemki skumulowały się do jednej, pory karmienia przesunięte zupełnie, a i czas zasypiania nie ten co wcześniej...
Na szczęście dwójka po trzech tygodniach ujrzała światło dzienne, zatem jest nadzieja że z czasem wszystko wróci do normy.

Ja też wracam do siebie... Nie wiem ile czasu mi to jeszcze zajmie, ale wracam. A skąd mój brak humoru? Otóż, mam poważny problem z samoakceptacją. Nie należę do kobiet szczupłych, do grubych co prawda też nie, ale mam delikatna nadwagę. Lubię jeść wszystko, źle znoszę dietę.. Wydaje mi się, że problem tkwi w głowie, ale nie potrafię póki co znaleźć w sobie tyle siły, żeby coś zrobić ze sobą. Choć chyba przyzwyczaiłam się do tego, że narzekam zamiast działać.

Oj, jak napisałam te słowa dotarł do mnie ich sens... Czas się zmotywować, przestać narzekać i zacząć żyć.. O TAK :)


niedziela, 3 listopada 2013

Spadek formy

Od kilku dni chodzę jakaś dziwna. Niby nigdy nie byłam oazą spokoju, ale to, jaka jestem teraz przechodzi moje wyobrażenia.

Generalnie wszystko, ale to wszystko mnie denerwuje. Denerwuje na potęgę wprawiając w bezsilność... W przypływie desperacji zakupiłam nawet tabletki ziołowe uspokajające ( melisa przestała spełniać swoją funkcję), ale i one na niewiele się zdają.

Ja wiem, że każdy ma prawo mieć "gorsze dni", ale boli mnie, gdy tracę cierpliwość do mojego dziecka. A i dla Pierworodnego czas ten nie należy do najłatwiejszych, od dwóch tygodni walczymy z wyżynającą się dwójką, a idzie ona najbardziej opornie, póki co. Uwielbiam być mamą, ale ostatnimi dniami jest to dla mnie chyba za trudne.. Muszę się jakoś pozbierać...

Tylko jak?


piątek, 1 listopada 2013

jak stać się bohaterem




Dziś nieco inny temat chodzi mi po głowie...

Ale może mały wstęp. Jak urodziłam się kilkadziesiąt lat temu (nie będę drobiazgowa pisząc ile) miałam bardzo silną żółtaczkę noworodkową. Była ona na tyle poważna, że zagrażała mojemu życiu i aby je ratować przeprowadzono transfuzję krwi.

Z tą chwilą zaciągnęłam dług wdzięczności, bo krew oddała osoba obca zupełnie niespokrewniona.

Może jetem dziwna, ale cały czas pamiętam, że żyję dzięki temu, że ktoś poszedł do punktu i tak po prostu oddał krew.

Gdy osiągnęłam  pełnoletność zaczęłam sama oddawać krew, nie byłam co prawda honorowym krwiodawcą, ale dwa razy do roku urządzałam sobie wyprawę aby upuścić co nie co:)

W czerwcu tego roku odważyłam się na coś, o czym od dawna myślałam. 
Zarejestrowałam się jako dawca szpiku.

W mediach trąbią, że to takie łatwe, zatem spróbowałam. W pobliskiej szkole był festyn rodzinny i był tam na nim punkt rejestracji (choć jest łatwiejszy sposób: rejestrujesz się na stronie DKMS i zamawiasz "pakiet startowy"). Muszę przyznać, że samo wypełnianie dokumentów trwało dłużej niż "rejestracja". Wystarczył wymaz z wnętrza ust. Później już tylko czekałam na list potwierdzający rejestrację w bazie i nadanie własnego numeru.

Podobno trudno jest mieć bliźniaka genetycznego. Większość osób widniejących w bazie nie doczeka się telefonu. Ja taki dostałam i to już w październiku. Moje komórki macierzyste mogą się przydać. Dziś już jestem po pobraniu krwi na badania. Teraz już tylko czekam: procedura trwa od trzech tygodni do trzech miesięcy. Wiem, że może to zabrzmieć egoistycznie, ale fajnie jest myśleć, że możesz komuś uratować życie. Jak superbohater:)