czwartek, 20 lutego 2014

wynurzenia małżeńskie, czyli gdy pedant spotka bałaganiarę

Teoretycznie z takiego połączenia nic dobrego nie wynika, ale jak patrzę na mojego Brzdąca stwierdzam, że połączenie wyszło nam bardzo fajne...

Niemniej to, co cieszy mnie czyt. uśmiech dziecka, nie rekompensuje w pełni trudów dnia codziennego.. Bo dla mnie ważniejszy jest ten błysk w oku, radosne i twórcze spełnianie czasu a nie ganianie z mopem...

Od razu muszę dodać, że jestem zwolenniczką twórczego nieładu a nie stajni Augiasza... Śmiem twierdzić, że dom, w którym wszystko jest ułożone w linijkę jest martwy i bliżej mu do muzeum niż czegokolwiek innego. Ale mój Mąż... Oj.. on to mógłby sprzątać godzinami... Chociaż nie, on chciałaby żebym ja sprzątała godzinami... Bo On jak się za coś bierze, to wszystko komentuje nie przebierając w słowach... A ja mam po prostu inne priorytety, i tyle. Z resztą nie uważam, żeby u nas był syf: odkurzam codziennie, a podłoga jest wycierana kilkukrotnie (przy dziecku i psie tak trzeba)... Męczy mnie to, że nieważne jak bardzo się staram i tak efekt nie zadowala mojego Pedanta...


Zatem po co się starać?

Przecież związek to sztuka wzajemnych kompromisów. Ja się zmieniam, staram... a On? Wydaje mi się, że nie do końca potrafi spuścić z tonu... ehh

ponarzekałam, dziękuję za uwagę.. idę sprzątać:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

podziel się swoją opinią:)

Będzie mi bardzo miło:)