Jak dziś pamiętam moment zrobienia testu 1 kwietnia 2012.
Gdy na teście zaczął się pojawiać wynik rozpłakałam się. eM nie wiedział skąd te łzy, a jak mu powiedziałam, że jestem w ciąży to zaczął się śmiać, że nie da się nabrać na Prima Aprilis.
Traf chciał, że test zrobiłam w niedzielę, w poniedziałek badanie na htc, a w piątek już wcześniej miałam umówioną wizytę u lekarza. W sumie cieszyłam się, że się zapisałam, bo miałam mieć pełen obraz sytuacji. Przed wizytą poszłam jeszcze zrobić sobie morfologię i mocz, żeby na spotkanie z lekarzem pójść jak najlepiej przygotowaną.
I jak na badanie szłam bardzo szczęśliwa, tak wychodziłam kompletnie zapłakana. Lekarz stwierdził, że jest krwiak na łożysku i że pewnie poronię w przeciągu tygodnia, dodatkowo na moje pytanie , czy widać bicie serca dziecka, pan dr obcesowo mnie poprawił, że to nie dziecko, a płód... Miałam obserwować, czy nie krwawię, a jak by się tak wydarzyło mam natychmiast jechać na pogotowie.
Opuściłam gabinet i zaczęłam płakać, moja radość prysła, a pojawił się strach.. Ryczałam jak bóbr prze godzinę, a w tym czasie koleżanka umówiła mnie na wizytę u swojego lekarza, żeby skonfrontować opinię.
I co? Okazało się, że nie mam żadnego krwiaka, że ciąża rozwija się prawidłowo i że nie mam powodów do niepokoju. Przez zachowanie pierwszego lekarza mogłabym poronić, ale ze stresu...
ten drugi lekarz prowadził moją ciążę i jestem z tego bardzo zadowolona. A pierwszy? O jego istnieniu chciałabym jak najszybciej zapomnieć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
podziel się swoją opinią:)
Będzie mi bardzo miło:)