Mieszkam w podwarszawskiej miejscowości, gdzie przyrost naturalny jest na miejscu II w Polsce, czyli na poziomie 10,3 na 1000 mieszkańców. Jak się tylko wprowadziliśmy (jeszcze bez dziecka) to czułam się tu wyobcowana: po prostu kobiety bez wózka lub bez brzuszka to tu mniejszość.
Mieszkam na młodym osiedlu ( średnia wieku to ok 30 lat) z młodymi rodzicami. Z samego rocznika Małoletniego jest jeszcze 12 sztuk innych małoletnich... Niby fajnie, bo wszyscy mamy podobne doświadczenia, podobne problemy, dzieci mogą się razem bawić i dojrzewać.. Ale..
Oj tych ale jest u mnie dużo. Nie wiem, czy wynika to z mojego charakteru, czasem trudnego, czy z charakteru współmieszkańców...
Generalnie, jeszcze na etapie gondoli tworzyły się kółeczka wzajemnej adoracji. I tak ja nie należałam w sumie do żadnego, bo Mały nie chciał spędzać czasu w wózku, mieliśmy inne pory wychodzenia z racji psa, a jak wychodziliśmy to żeby chodzić (bo pies) a nie stać i gadać.
Myślałam, że zmieni się to jak przejdziemy do spacerówki... Ale nie. Bo wtedy zaczął się etap rywalizacji rozwojowej tzn. a moje już siada, a moje rozmawia, a moje to doktorat mogłoby już napisać. Znacie to? Ja nie lubię takich zestawień, każde dziecko jest inne, każde niepowtarzalne i każde ma swój tryb rozwoju. A i tak jak przyjdzie co do czego to dzieci i tak się ze sobą dogadają...
Teraz jesteśmy już na etapie chodzenia. Szymek chyba nie do końca lubi takie kółeczka adoracji (które tylko rosną w siłę), ma grono kolegów i koleżanek które toleruje, a i tak najfajniej jest mu się bawić z rodzicami. Tym bardziej, że porównywanie trwa w najlepsze, i będzie trwało nadal.
Ale i tak najbardziej drażni mnie to, że kółeczka matek z czasem się zamknęły na nowe inne matki. Niby z tobą gadają, jak jesteś obok, a jak tylko odejdziesz na krok, to jesteś obsmarowana od stóp do głów...
Ehh...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
podziel się swoją opinią:)
Będzie mi bardzo miło:)