niedziela, 27 października 2013

Jak znaleźć chwilę dla siebie

Jeśli tytuł posta traktowałabym jako pytanie, to odpowiedziałabym, że nie wiem.

Moja chwila dla siebie stale ewoluuje...

Czas po urodzeniu dziecka, to czas, gdy tak naprawdę byłam tylko matką... Zadbanie o siebie ograniczało się do kąpieli... Pamiętam jak pierwszy raz sobie umalowałam paznokcie po porodzie... ach:)
Faktem jest, że takie małe dziecko głównie śpi, ale mama wówczas też chce spać.

Pierwsze wyjście w teren, czyli do centrum handlowego to był stres. Nie miałam się w co ubrać, bo rzeczy sprzed ciąży z powodu leżenia w szafie "skurczyły się" a jedynymi względnie dobrymi ubraniami, były te ciążowe. Makijaż ograniczyłam do minimum, czyli wersja natural z pomalowanymi rzęsami.. A i tak wiedziałam, że wyprawa nie może potrwać długo, bo karmiłam piersią, a to wolałam robić w domu.

Teraz pracuję. Co prawda tylko dwa dni, ale wówczas mam możliwość i przyczynek, by zadbać o siebie dodatkowo. Wobec tego do pracy wykonuje makijaż, maluję paznokcie.... ale oczywiście wtedy, gdy mały śpi:) to jedno się nie zmieniło :)
  

piątek, 25 października 2013

Kubeł zimnej wody, czyli jak wyjść do pracy na cały dzień..

Ta chwila musiała nadejść. . Mój maluch ma jedenaście miesięcy, dwa miesiące temu poszłam do pracy. Wiem, że nie powinnam narzekać, pracuję dwa dni w tygodniu a nie jak większość mam pięć, ale... Wczoraj pierwszy raz zniknęłam z życia mojego dziecka na CAŁY dzień. Wyszłam z domu przed jego poranną drzemką, a wróciłam jak już spał.

Nie wiem czemu, ale smutno mi się zrobiło. Bo nagle okazało się, że jego mały wielki świat się beze mnie nie zawalił... A i ja jak wracam lubię ten moment, gdy się ze mną wita, radośnie śmieje i nieporadnie całuje...

Budujące jest to, że jak już się przytuliłam do niego to się mocniej we mnie wtulił.. Przynajmniej tyle :)


czwartek, 17 października 2013

tak tu sobie nieco ponarzekam

Tak sobie pomyślałam, że podobno papier (w tym wypadku blog) wszystko zniesie i jestem sobie tu po to, żeby ponarzekać...

Jestem jakaś nieogarnięta ostatnio. Niby wypełniam wszystkie moje obowiązki, ale robię to tak jakby w letargu.. Oj, to chyba jesienna chandra.. Żałuję, że nie doczekałam się żadnego komentarza, bo może ktoś poradziłby mi jaki jest sprawdzony sposób na taki humorek, ale postaram się sama takowy odnaleźć. Jeśli mi się to uda, napiszę na pewno :)

niedziela, 13 października 2013

zachciewajki

Nie, nie jestem w ciąży... Choć jak tak się zastanawiam, to nie miałabym za wiele przeciwko, aby być:) Co prawda Pierworodny nie wyszedł jeszcze z pieluszek, niemniej wydaje mi się, że byłoby fajnie... Ciężko na pewno finansowo, ale pod innymi względami ciekawie (w pozytywnym tego słowa znaczeniu).

Notka jest o moich zachciewajkach kosmetycznych, a dokładniej lakierowych... Ostatnio dosyć często bywam w sklepach kosmetycznych np. Rossmann (to nie jest lokowanie produktu :)  ) i zauważyłam u siebie dziwną prawidłowość, każde moje wejście tam kończy się zakupem nowego lakieru. Wczoraj nawet udało mi się kupić lakier w sklepiku osiedlowym, bo na moje nieszczęście były w koszyczku przy kasie.. Zastanawiam się, czy to już stan chorobowy, czy może jednak chęć bycia piękną.

Niestety czasu na malowanie paznokci dużo nie mam, a i paznokci na tyle lakierów tym bardziej... czyli to jednak choroba :)
to nie moje... niemniej śledzę blog Mavii a jej recenzje (genialne z resztą) motywują mnie dodatkowo do zakupów

środa, 9 października 2013

moja wina?

Oj muszę się nieco pobić w pierś.. Na swoją obronę mam tylko to, że matką jestem stosunkowo od niedawna zatem cały czas się uczę...

No a cała awantura jest o zęby...
Pierworodny długo walczył sam ze sobą zanim swoje siekacze pokazał światu- pierwsze wyszły tuż przed końcem 8 miesiąca.. Stan faktyczny uzębienia od tego czasu systematycznie wzrasta, aktualnie ma 7 ząbków (jeśli liczymy też te niedawno wyklute).
Dosyć niedawno zorientowałam się, że skoro zęby są, to także powinny pojawić się związane z nimi obowiązki... Zakupiłam nawet nakładkę na palec, po czym wyrzuciłam ją w kąt... Wczoraj przeszukałam pół domu, aby ją odnaleźć. Na szczęście poszukiwania zakończyły się sukcesem. I na tym sukcesie moja radość   się kończy, gdyż okazało się, że silikon całkowicie przepuszcza ból, jakim jest ugryzienie przez zgraję niestępionych życiem i jedzeniem mleczaków...

Nie pozostało nam nic innego jak wyprawa po szczoteczkę i pastę... Pogoda ułatwiła nam nieco trudy tej wędrówki i już mamy zestaw:)

Wobec czego zaczęłam czytać o fakcie higieny zębów u mojego malca... I co? I jestem wyrodna matka, bo powinnam o nie dbać już od pierwszego zęba, a co gorsza okazuje się, że wykształcam w dziecku złe nawyki.  Mój mały zasypia z butelką, co jest ponoć niedopuszczalne.. W nocy (o zgrozo!) zdarza mu się nagminnie jeść... A już w ogóle to powinnam ponoć odstawić butelkę na rzecz kubka, bo niebawem skończy 11 miesięcy...

Oj... źle mi z tym wszystkim.
jedynki górne, od wczoraj mają towarzystwo w postaci dwójki

wtorek, 8 października 2013

mamą być....


Napisałam o sobie, że jestem mamą. Tego nie da się ukryć, a raczkujący Pierworodny tylko swoim istnieniem to potwierdza:)

Ale co to tak naprawdę znaczy? 

I w ten sposób zaczyna się temat rzeka... W ciąży czułam się najpiękniejsza. Wreszcie nie musiałam się przejmować moim kompleksem, jakim jest brzuch- przecież wszystkie ciężarne wyglądają jak hipopotamki na wolności (jeśli nie wszystkie to ich zdecydowana większość). Kryzys kobiecości przypadł dopiero na ósmy miesiąc (wtedy też pojawiły się pewne ciążowe niedogodności, ale o tym innym razem ).

 Moment narodzin Pierworodnego to magiczna chwila. Magiczna w sensie metafizycznym, bo część przyziemna miała więcej wspólnego z piekłem na ziemi, anieżeli z magią... Nawet pisząc te słowa mam maślany wzrok na wspomnienie małego wrzeszczącego potworka:)

No ale wraz z krzykiem nastała nowa rzeczywistość... Czas zaczęłam odmierzać karmieniami. Dzień zlewał się z nocą... Oj, ciężko jest być młodą mamą, której jedynym małym dzieckiem na rękach było jej własne. Pierwsze noce, podczas których okazało się, że o ile ja mogę czuwać śpiąc o tyle, krzyk dziecka nie jest w stanie przerwać snu mężowi... Łzy w oczach, gdy okazało się, że poziom bilirubiny jest tak wysoki, że z domowych pieleszy wracamy na oddział... No i wewnętrzny bunt przeciwko temu, że wszyscy dookoła wymagają tego, że mam znać się na każdym sygnale, które wysyła mały człowiek (bo przecież jestem jego matką). I o ile prawdą jest, że pewne rzeczy jakoś tak same się odblokowują, o tyle pewne trzeba tak po prostu wypracować...

Dziś uczę się pamiętać o sobie, o swoim związku i o tym, że kiedy ja będę szczęśliwa, to moje dziecko również... Są to trudne lekcje, ale to wcale nie znaczy, że nie są do przejścia...

Ten blog opisuje moją codzienność, nie upiększoną fotoshopem. Czasem radosną, a czasem ciężką...
Nie wiem na ile uda mi się wytrwać w blogowaniu, czy będzie to tylko mój pamiętnik, czy okaże się czymś więcej. Jeśli ktoś tu trafi super, jeśli zechce mi towarzyszyć jeszcze fajniej...